Mężczyźni podnieśli go i zanieśli nad rzekę.Położyli
go na liściu Lili.Położyliśmy kwiaty i nasze wspólne zdjęcie włożyli w
nie,a obok jego roześmianego.To było takie ciężkie patrzeć na to,że
ukochana osoba odchodzi i już jej więcej nie zobaczysz.Wypchnęli
liść.Popłynął.Zaczęliśmy śpiewać jego ulubioną pieśń.Po skończeniu
pieśni wróciliśmy do wioski.Ogłoszono żałobę.Na placu była ceremonia
pomszczenia.Nie miałam siły na niej być więc wróciłam do domu.Zaczęłam
się pakować na drogę.Musze pomścić ojca.Znajdę tą jaskinie.
-Co ty robisz?-do pokoju weszła mama.
-Pakuje się
-Gdzie ty chcesz teraz iść?
-Do kryształowej jaskini.
-Ona może nie istnieć.
-Nie ważne.Znajde ją-pozostałam nie wzruszona.
-Nie poradzisz sobie sama.
-Tata we mnie wierzy,to ja w siebie też.
-Jesteś już dorosła.Ale martwię się o ciebie.
-Mamo dam sobie radę.Teraz chce się spakować.
-Zrobisz co chcesz.-mama wyszła.
-Nie dasz rady-do pokoju wszedł David.
-Ale z czym?
-Nie poprowadzisz stada.Oddaj kryształ.
-Nie.Dostałam go od taty.A stada nie będę prowadzić.
-Taka jest tradycja że kryształ dziedziczy ta osoba co ma prowadzić stado.A tak w ogóle co ty robisz?
-Pakuje się.
-Gdzie jedziesz?
-Coś znaleźć.
-To oddaj kryształ bo go zgubisz.
-Nie!Nie jestem dzieckiem!-trochę uniosłam głos.
-Jesteś ta przemiana nic nie znaczy!Zachowujesz się jak dziecko!-on też prawie krzyknął.
-Ale to ja dostałam kryształ!
-Tata zrobił wieli błąd.On zrobił to z przymusu.
-Wyjdź
stąd!-wyszedł i to szybko.Co to miało znaczyć?Z przymusu?Spakowałam się
do końca i chciałam iść spać.Jeszcze zapisałam pamietnik.
''Drogi pamiętniku''
''Dzisiejszy
dzień miał być najlepszy.Dzisiaj miałam stać się częścią stada.A
zamiast tego mój ojciec przekazał mi władze.Czemu?David był następcą.Co
oznaczają moje oczy.Powinny być brązowe,a nie niebieskie.Wyróżniam
się.Nie chce.Już ich nienawidzę.David jest wściekły.Też bym była na jego
miejscu,ale nie jestem.
Zamierzam wyruszyć do kryształowej jaskini,może tam dowiem się czegoś o sobie o tych białych wilkach i o krysztale.''
Schowałam go do plecaka i położyłam się spać.
Gd y wstałam poszłam do kuchni,ale nikogo tam nie było.Mama pewnie poszła pod Magic Ow
pod nasze święte drzewo.Na nim zostawało wyryte data śmierci ważnej
osoby.Rodzina zmarłej osoby nawet takiej jakiej nie było wyryte na
drzewie kładło kwiaty na każdym bukiecie było napisane imię zmarłej
osoby.Wzięłam plecak na plecy i poszłam do kuchni.Wzięłam moje ulubione
pianki i trochę kanapek.Napisałam kartkę dla mamy.
Wyszłam
z domu.Jeszcze udałam się do Sary.Oznajmiłam jej,a ona była
zdziwiona.Powiedziała,że jestem szalona i że by poszła ze mną ale nie
może.Urodził jej się braciszek.Szybko od niej poszłam.Szłam powolnym
krokiem rozglądając się.To nie było łatwe zostawić miejsce w którym się
wychowałam.W końcu stanęłam przed bramą.Obróciłam się do tyłu i
dosłownie zobaczyłam siebie biegającą z Sarą i innymi.Uroniłam jedną
łzę,która spadła na ziemię.Rósł tam nierozkwitnięty kwiat.Gdy ona na
niego spadła kwiat rozkwitł.Zerwałam go i włożyłam do małej kieszonki w
plecaku.
-Już czas-powiedziałam do siebie i
przekroczyłam bramę. Wioska jest położona na górze więc musiałam z niej
zejść.Gdy zeszłam spojrzałam jeszcze raz w górę i się obróciłam i
poszłam.Szłam przez pole,przemieniłam się w wilka trochę było ciężko ale
się udało.Zaczęłam biec.
-Wszystko poszło znakomicie.-wtrąciła się szamanka.
-Trochę mi słabo-powiedziałam i zaczęłam się chwiać.
-Usiądź-zaprowadziły mnie do stołu,gdzie już czekał posiłek.
-Czas na ucztę!-krzyknął tata i usiadł obok mnie.-Jestem z ciebie dumy-zwrócił się do mnie.Uśmiechnęłam się i zaczęłam jeść.
Wszyscy
się dobrze bawili.Tańczyli śpiewali i jedli.W naszej wiosce zaoponowało szczęście,każdy był dla drugiego miły,pomocny.Ale
nagle usłyszeliśmy wycie.Wszystko ucichło.Jeszcze raz ten dźwięk.
-Koło obronne!-krzyknął tata-kobiety i dzieci do środka.Przemiana już,już!-krzyczał tata.
Wszyscy zaczęli się przemieniać.Mężczyźni zrobili koło wokół nas.Wszyscy byli przygotowani.Zapanowała cisza.
-Czekać na znak-ostanie wycie i było widać wilki.One nie były podobne do nas,ani trochę.Ich sierść była biała,coś podobna do mojej,ale poszarpana.Widać było rany na skórze,albo w ogóle brak jej.Te wilki całkiem różniły się od nas,nie tylko sierścią.Ogromnie łapy i zęby wystające ze szczęki oznaczały,że były to wilki łowcy.
-Śnieżne wilki-wszyscy zawarczeli,pierwszy raz widziałam taki widok.
-Tata-podeszłam do niego
-Idź do środka!-warknął
-Ale...
-Już!-cofnęłam się.Wiem,że tata chce nas bronić,ale przecież mogę pomóc.
Wilki podeszły bliżej.Krok,po kroku zbliżały się do nas.
-Czego tu chcecie macie swoje miejsce!-zawarczał tata.
-Przyszliśmy po wybrankę.Nasza królową jej oczekuje.-powiedział ten największy.
-Nie dostaniecie jej!-teraz to tata był wściekły.Ale o jaką wybrankę chodzi.
-Oj Peter,Peter nie jesteś już taki żwawy,jak kiedyś
-To
się jeszcze okaże!-tata rzucił się na niego.W tej
chwili zaczęła się walka.Matki przytuliły bardziej dzieci.
-Mamo-podbiegłam do mamy,która odparła atak jednego z lewej strony.
-Uważaj!-Obie nachyliłyśmy się ,biały przeskoczył nad nami.
Walka
trwała kilka minut.Śnieżne wilki wygrywały.Jeden wywiódł mojego ojca na
czubek góry.Tata już był słaby,bardzo słaby.No cóż jest coraz starszy i nie codziennie toczy takie walki.Nie stałam bezczynnie.Pobiegłam w tamtą stronę.Już byłam
blisko,gdy nagle jakiś wyskoczył mi na drogę.Nie zatrzymując się biegłam
dalej.Przeskoczyłam go.Już byłam na samej górze.Patrze tata pada na
ziemię.
-Tato!!-podbiegłam do niego.Przeciwnik stał i się przyglądał.
-Elion.Uciekaj.-ledwo żył.
-Nie,tym razem nie.-moje oczy zalśniły,widziałam to w jego oczach,tylko blask.
-To ty pójdziesz z nami,albo twój tata do końca zginie-myślał,że mnie zastraszy.
-Nie mam zamiaru.
-Twój tatulek już nie żyje,nie miał szans wygrać z nami.
-Nieeeeeeeeee!!!!!!-krzyczałam
tak głośno,że ziemia zaczęła się ruszać.Było widać fale dźwięku.Wilk
wyleciał w powietrze i uderzył w drzewo.
Dopiero
wtedy przestałam krzyczeć.Nie obchodzili mnie już oni.
-Tato!Słyszysz mnie?!Powiedz coś.!Tato proszę!
Podbiegła do mnie mama.
-Peter!
-Mamo pomóż.-mama usiadła obok mnie.Zebrali się wszyscy.
-Elion,dziecko-wyszeptał tata-Weź mój kryształ-zdjęłam tacie z szyi.-noś go dumnie.Teraz ty go odziedziczysz.
-A ja?-odezwał się Peter.
-Będziesz jej pomagał w rządzeniu.
-Ja nie dam rady.Tato.
-Dasz rade wieże w ciebie-jego głos coraz bardziej słabł.
-Alice opiekuj się nimi.Wieże,że godnie mnie zastąpią.
-Tato nie mów tak.
-Mój czas się skończył.
-Nie,prosze
nie odchodź.Kocham cię tak bardzo.Nie poradze sobie sama-płakał coraz
bardziej.Po moich łzach zostawały czerwone kanaliki.To nie były łzy
bólu,tylko złości.
-Dasz rade....wierze w ciebie...-zamknął oczy.
-Tato!Tato,obudź się,otwórz oczy.
-Elion,już
go nie ma-mama mnie przytuliła.Płakałam i to bardzo,jakby ktoś zabrał
mi połowę serca,a ta druga została sama.Stado zaczęło wyć,na cześć moje
ojca,za jego poświęcenie.Założyłam na szyje kryształ.Zabłysnął
niebieskim światłem.Wstałam.
-Nie zawiode cię ojcze.Pomszczę cię.Zobaczysz będziesz ze mnie dumny.